Mirosław Angielczyk zaczynał od nietypowej dziecięcej pasji. Kiedy jego koledzy z podstawówki wypatrywali na wiejskiej drodze zachodnich samochodów, on z babcią Józią chodził na łąkę, a potem znosił jej naręcza zielska i pytał, co jak się nazywa. Pani Józefina, wioskowa znachorka i akuszerka, chętnie dzieliła się wiedzą. Potem już sam zbierał zioła w lesie i woził je rowerem do oddalonego o 40 km punktu skupu. Zarobione pieniądze wydawał na podręczniki do botaniki, a jako uczeń technikum rolniczego zajął trzecie miejsce w kraju w olimpiadzie rolniczej i bez egzaminów dostał się na studia. Pomogła mu właśnie znajomość roślin.
Kiedy w 1990 r. Angielczyk, świeżo upieczony absolwent rolnictwa w SGGW, wrócił na rodzinną wieś, wszyscy patrzyli na niego jak na wariata. Młodzi ze wsi uciekali, a on- chodzący do lasu z sierpem, był jak relikt dawnej epoki, w której babki i matki zbierały i suszyły pokrzywy, grzmotniki i rumianek, żeby załatać budżet.
Zaczął dostarczać zioła najpierw do kilku miast, a teraz wysyła je w świat. Trafił w niezagospodarowaną niszę. Było nią ziołolecznictwo i medycyna ludowa, która na Podlasiu jest wciąż jeszcze żywa. Jego firma zielarska Dary Natury daje pracę połowie regionu, głównie mieszkańcom byłych PGRów. Jej właściciel skupia się na naukowym aspekcie zbieractwa ziół. W 2011 roku założył w Korycinach ziołowy ogród botaniczny, szkoli tu młode pokolenie zbieraczy ziół, kształci też przyszłych producentów leków.
Zdjęcie pobrano z https://ziolowyzakatek.pl/
Wpis odwiedziło 921 gości